Polska informatyka: zarys historii – Marek Hołyński – Polskie Towarzystwo Informatyczne

Polskie Towarzystwo Informatyczne wydało niedawno książkę zatytułowaną „Polska informatyka: zarys historii”. Jej autorem jest Marek Hołyński, znany między innymi z książki “E-mailem z Doliny Krzemowej”, na którą składają się publikowane wcześniej w odcinkach teksty w “Nowej Fantastyce”. Marek Hołyński pracował na początku lat dziewięćdziesiątych w legendarnej firmie Silicon Graphics, w okresie od początku jej świetności aż do upadku, a przez całe swoje życie zajmował się pracą naukową, jak i działalnością popularyzatorską. “E-mailem z Doliny Krzemowej” czytałem kilkukrotnie zarówno z uwagi na ciekawą tematykę, jak i przede wszystkim ze względu na świetny styl i “lekkie pióro” autora. Publikacja przepełniona jest ciekawymi faktami i anegdotami, dlatego bez wahania sięgnąłem po jego nową książkę – “Polska informatyka: zarys historii”.

Pozycja wspaniale wpasowuje się we wciąż niegasnącą modę na tzw. “Retrocomputing”, czyli resentyment i fascynację historią starych komputerów. Odżyły kluby retro maszyn, pojawiają się strony internetowe i kanały na YouTube. Muzea i duże prywatne kolekcje idą już w dziesiątki, a ceny maszyn o parametrach niższych od współczesnej lodówki osiągają na internetowych aukcjach tysiące złotych. Wydawałoby się, że na ten temat zostało już wszystko powiedziane. Okazuje się jednak, że większość książek takich jak “Bajty Polskie” Bartłomieja Kluski i Mariusza Rozwadowskiego czy “Oni migają tymi kolorami w sposób profesjonalny” Piotra Mareckiego i Tomasza Cieślewicza skupia się na historii mikrokomputerów ośmiobitowych, znanych przeciętnemu Kowalskiemu. Historia informatyki w Polsce nie zaczęła się jednak w latach osiemdziesiątych w czasie boomu na komputery Atari czy Commodore. Dzięki książce “Polska informatyka: zarys historii” możemy szczegółowo prześledzić jej losy. Teoretycznie sprawa wydaje się dość prosta – rozpoczęła się wraz z początkiem i zakończyła z końcem PRL, a jej obraz wydaje się mocno przygnębiający. Marek Hołyński próbuje to trochę odczarować.

Mimo najszczerszych chęci ciężko doszukać się tu jakiejś ciągłości pomiędzy lwowską szkołą matematyki, próbą budowy polskich maszyn cyfrowych w PRL i sukcesami polskiej młodzieży na olimpiadach informatycznych. Pomimo iż historia polskich komputerów jest fascynująca i obfitująca w interesujące fakty, to jawi się ona jako coś pomiędzy kulturą cargo, wymyślaniem koła na nowo, a piractwem komputerowym najdelikatniej mówiąc. Gdyby powiedzieć jaki wpływ wywarł rozwój polskich komputerów na czasy obecne, najprościej można stwierdzić, że żaden. Gdzieś jakaś maszyna poprawiła podobno wydajność martenowskiego pieca, gdzieś w piwnicy jakaś “Odra” dożyła czasów obecnych i obsługuje jakąś obrabiarkę dlatego, że nikt nie miał wcześniej wiedzy, by wymienić ją na maszynę bardziej współczesną. Najbardziej spektakularnym przykładem podanym w książce było zestrzelenie F-117 dzięki obronie przeciwlotniczej obsługiwanej przez Odrę (choć nie do końca jest to prawdą. Rodan 10 – wojskowa Odra używana była tylko do przechowywania samolotów NATO dla czechosłowackiego systemu radiolokacji pasywnej Tamara i to on podczas tego incydentu się tak naprawdę wykazał. Inna sprawa, że zestrzelenie było możliwe tylko i wyłącznie dzięki wykorzystaniu F-117 niezgodnie z jego przeznaczeniem przez Amerykanów. Trochę jakby się chwalić, że zestrzelono F-117, bo artylerzysta miał buty z Polski).

“Polska informatyka: zarys historii” to głównie opowieść o zmaganiach bardzo zdolnych ludzi w ciężkim i nie życiowym systemie. Jedna z żartobliwych definicji socjalizmu brzmi, że jest to system, który polega na “rozwiązywaniu problemów nieznanych w kapitalizmie”. Opóźnienie naszych rodzimych komputerów zawsze wynosiło 10 lat albo jedną generację. Gdy na zachodzie wchodziły diody, u nas paliły się lampy. Gdy wchodziły układy scalone, u nas cieszono się z tranzystorów. Z czasem opóźnienia zaczęły maleć, gdy zdecydowano się w końcu zaprzestać projektowania własnych maszyn, budować Odry na licencji komputerów brytyjskich, a oprogramowanie po prostu kopiować. Niestety najbardziej zasłużone maszyny w historii PRL nie były dziełem polskiej myśli technicznej – raczej racjonalizatorstwa. Można się chwalić, że nasze poprawione maszyny były lepsze niż oryginały, ale to trochę jak chwalenie się, że Polak wyciągnie z Volkswagena Passata po tuningu więcej niż Niemiec. Zresztą wtedy na Zachodzie były już lepsze komputery. Jak bardzo były to awaryjne maszyny wszyscy wiemy. Od znajomych docierały do mnie historie o stojących latami, zepsutych Odrach w Cegielskim i pracownikach Instytutu Problemów Jądrowych w Świerku, masowo przywożących z zachodu prywatne ZX Spectrum, by w ogóle było na czym pracować. Z własnego doświadczenia pamiętam komputery Elwro Junior, które przez całe cztery lata mojego liceum leżały zepsute, najpierw na honorowym miejscu w sali komputerowej, a potem w szafie, bo i tak nie było nikogo umiejącego je obsługiwać. Zaraz potem obsługiwać ich już nikt nie chciał. Tak zawsze wyobrażam sobie komputery i informatykę w PRL. Na szczęście w latach osiemdziesiątych koszmar ten się skończył i zaczął się okres szaleństwa rozpętany przez tysiące samouków ze swoimi mikrokomputerami sprowadzanymi z zachodu czy kupowanymi w Pewexie. Dzięki powielanym piracko podręcznikom programowania, czasopismom i mapom pamięci społeczeństwo informatyczne wyłoniło się samo. Powstawały kluby komputerowe, sieci osiedlowe, BBS’y a potem pierwsze strony internetowe.

Książka jednak nie kończy się na PRL. Wraz z upadkiem przestarzałych polskich maszyn i stopniowym przechodzeniu na PC-ty w Polsce rozpoczęła się też historia internetu. Udało się stopniowo łączyć ośrodki akademickie, potem także prywatne. Powstawały mniej i bardziej (choć raczej mniej) udane projekty cyfryzacji. Na szczęście nie miało to już większego znaczenia, bo komputery i smartfony zaczęły wręcz wdzierać się do polskich domów dzięki inicjatywie prywatnej, co też zostało odnotowane w książce Marka Hołyńskiego. W końcu polska informatyka ma sie w miare dobrze. Sporo małych firm zajmuje się projektowaniem układów nie chwaląc się tym nawet w myśl zasady “тише едешь, дальше будешь”. Unikają rozgłosu i nagród państwowych, by nie narazić się na dotknięcie “odwróconego Midasa”. Programowanie, ponieważ nie wymaga żadnych nakładów finansowych, mamy na przyzwoitym poziomie. Póki co, bo już na łamach książki zaczyna się straszyć koncesjonowaniem i ograniczaniem dostępu do zawodu informatyka. Dobrze jest więc znać historię, bo może być tak, że się ona powtórzy…

Książka jest świetnie wydana. Rysunek z okładki nie jest przypadkowy i pozwala nam się odnaleźć, gdy próbujemy przebrnąć przez zawiłe meandry genealogii polskich maszyn. Mamy dodatkową wkładkę z rysem historycznym i zakładkę. Marka Hołyńskiego czyta się doskonale. Długie historyczne opisy przerywane są licznymi anegdotami. Jednej rzeczy, której mi zabrakło to skrótowych opisów starożytnych rozwiązań technicznych. Nie każdy współczesny czytelnik będzie zaznajomiony z zasadą działania lamp próżniowych czy pamięci rtęciowej. “Polska informatyka: zarys historii” to lektura obowiązkowa dla wszystkich pasjonatów techniki, informatyki, a także historii PRL.

Wydawca: Polskie Towarzystwo Informatyczne (2019)

Komentarze

komentarzy

Ten wpis został opublikowany w kategorii historia informatyki, Historia polskiej informatyki, Polskie Towarzystwo Informatyczne, programowanie, recenzja i oznaczony tagami , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

*